Budowa pieca RAKU
Published by bocian on
Kilka lat temu zbudowałem piec do RAKU. Jakoś tak się złożyło, że do tej pory nie miałem okazji go przetestować, więc stał zapomniany z całym dodatkowym majdanem w postaci palnika, rękawic, szczypiec, kotłów, trocin i innych przydatnych przy takich wypałach rzeczy i czekał na swój dzień. Dzięki zaproszeniu Ewy (Fragile Ceramics) i Luizy (Lui and Clay) wreszcie nadarzyła się okazja, żeby sprawdzić czy się do czegoś nadaje.
Piec jak piec, można powiedzieć, co tu ma nie działać? Moja obawa była taka, że ze względu na dużą komorę (około 250 litrów) będzie problem z jej efektywnym nagrzaniem. Zdecydowałem się na budowę większego pieca niż klasyczna beczka, bo takich pieców jest już dużo na świecie, więc kolejny nie jest potrzebny, a do tego większa komora umożliwia wypalanie dużych prac! Jak się ma duży piec, to można robić duże prace. Brzmi sensownie? W wyznaczeniu jego wymiarów kierowałem się po pierwsze rozsądkiem, po drugie wymiarem półki o średnicy 55 cm tzn. przyjąłem, że średnica wewnętrzna pieca musi być nieco większa, by powietrze mogło swobodnie przepływać bokami.
Na materiał konstrukcyjny wybrałem siatkę cięto-ciągnioną. Jest ona sama w sobie bardzo sztywna, a dodatkowo wzmocniona na obwodzie grubym drutem, może tworzyć naprawdę mocne konstrukcje. Do tego mata ogniotrwała mocowana na ceramiczne „guziki”, kilka rączek i tyle – jest piec.
Początkowo zdecydowałem się na okucia umożliwiające spasowanie pokrywy z korpusem mające zapobiegać zsunięciu się pokrywy, ale ostatecznie uznałem, że nie jest to potrzebne, bo pokrywa doskonale trzyma się dzięki tarciu jednej włókniny o drugą, a w dodatku, nakładanie pokrywy wymagające spasowania wszystkich 3 okuć jest dość niewygodne i może stanowić problem, gdy trzeba będzie otworzyć piec, wyjąć pracę, a następnie szybko i sprawnie go zamknąć.
Najtrudniejsze (i najmniej przyjemne) było cięcie siatki. Robiłem to szczypcami, tnąc pojedynczo odpowiednie oczka i było to dość czasochłonne, więc teraz pewnie zdecydowałbym się na szlifierkę kątową. Miejsca, gdzie chciałem zagiąć siatkę o 90 lub 180 stopni nacinałem co któreś oczko. Największy problem z tą siatką polega na tym, że jest bardzo niebezpieczna. Przycięte krawędzie są piekielnie ostre i tworzą się na nich zadziory, które doskonale przyczepiają się do ubrań i skóry. Dodajmy do tego dużą sprężystość siatki i otrzymujemy rzucający się na ludzi twór, którego okiełznanie jest naprawdę trudne. Zanim się zorientowałem co jest grane, moje dłonie i przedramiona pokryły się głębokimi zadrapaniami i wyglądałem jak ktoś, kto grzebał w śmietniku i trafił jedynie na druty i potłuczone świetlówki. Uzbrojony w rękawice robocze i grubą bluzę kontynuowałem mierzenie i cięcie, ale i tak zdarzyło się dostać w twarz lub inny nieosłonięty fragment ciała – ta siatka wykazywała zdolności poznawcze i tylko czekała na odpowiedni moment i moją nieuwagę by zaatakować. Uformowane fragmenty siatki poskręcałem ze sobą śrubami i na wolnych krawędziach pokrywy i korpusu usztywniłem grubym drutem i podszlifowałem nieco zewnętrzne krawędzie pieca, by nie zadawały więcej obrażeń przyszłym użytkownikom. Przykręciłem też rączki do przenoszenia obydwu elementów – piec może być wygodnie przenoszony przez 2 osoby. Wszystko wyłożyłem ogniotrwałą włókniną o grubości 5 cm i przymocowałem przygotowanymi wcześniej ceramicznymi guzikami i cienkim khantalem – no, standard, to nie jest statek kosmiczny. Do cięcia maty również się przygotowałem, ale o tym jakie zagrożenia mogą stanowić jej włókna wiedziałem wcześniej, a nawet gdybym nie wiedział, to producent informuje o nich odpowiednimi znaczkami na opakowaniu tejże. Warto się zapoznać. Do cięcia maty dobrze jest mieć narzędzie tanie i efektywne, ponieważ będzie się tępić błyskawicznie, wszak do pocięcia jest gruba warstwa ceramicznych włókien. Doskonale sprawdził się skalpel, do którego ostrza są bardzo tanie i których zapas mam w pracowni dość pokaźny. Polecam ostrze nr 11 jako wszechstronne, choć jeśli naoglądaliście się seriali medycznych, zapewne sięgniecie po 10.
Otwory w korpusie i pokrywie mają tę samą średnicę i są trochę większe od średnicy palnika, który nabyłem drogą kupna i transportu kombinowanego prosto z ju-es-ej. Jest to palnik MR 100 firmy Wardburner, sprawdzony wcześniej w boju przez grono znajomych ze Stowarzyszenia KERAMOS. Wraz z reduktorem Jufisto JU-GPR-1002 (za którego polecenie dziękuję Borucie Beskidzkiemu) palnik ten wykonuje w piecu świetną robotę. Bez żadnego problemu nagrzewa komorę do ponad 900 stopni, a 11-kilogramowa butla starcza na 2-3 wypały. Dzięki dużej komorze tego pieca można zbudować z półek bardziej wymyślną konstrukcję by wypalić jednocześnie prace bardzo wysokie i niskie. Na dnie pieca kładę 3 cegły LAL, które zostały mi po remoncie pieca elektrycznego, tak więc płomień z palnika wchodzi do pieca pod półką. Moje obawy co do grzania komory okazały się niepotrzebne i jestem z tego pieca bardzo zadowolony. Muszę jeszcze lepiej opanować sterowanie płomieniem za pomocą reduktora i zaworu butli, ale mimo robienia tego na czuja za pierwszym razem, jakoś udało się wypalić sporo prac i nie odnieść strat w ludziach i mieniu. Jedyne co ucierpiało to podstawa lampy, której niechcący ułamałem szyjkę szczypcami – no zdarza się.